„Wygrywa Pani każdy dzień”

Około 2 miesięcy temu, kiedy byłam u psychologa, żaliłam się mocno na swoje życie. Dziś też mam ochotę się pożalić. Na niespełnione plany. Niezrealizowane marzenia. Nieukojone potrzeby.

Na to, że już dawno temu chciałam założyć rodzinę – ale nie wyszło. Chciałam mieć dzieci – nie wyszło. Chciałam skończyć szkołę psychoterapii – nawet jej nie zaczęłam. Chciałam się sama utrzymywać – wciąż potrzebuję wsparcia.

Mam duży dom. Mam miejsce w sercu. Pragnę rodziny. Nigdy tak naprawdę jej nie miałam.

Nie chcę żeby mi rodzina coś zastępowała, nie o to chodzi. Nigdy nic nie zastąpi mi miłości matki i ojca. Nigdy nie będę się czuła kochana tak z definicji bezwarunkowo, nigdy nie będę miała domu rodzinnego, w którym z definicji należy mi się opieka. Szalenie trudno jest się z tym pogodzić, ale zrobiłam to – pogodziłam się. Wiem to na pewno, czuję całym sercem i robię codziennie – jedyną osobą, która może teraz mnie bezwarunkowo kochać, jestem ja sama. Mój wewnętrzny rodzic kochający moje wewnętrzne dziecko. Ja sama mówiąca do siebie głośno „Płacz Aniu, będę z Tobą aż się wypłaczesz i uspokoisz”, „To co czujesz, jest normalne – każdy by tak czuł. Jesteś bardzo dzielna, to bardzo trudne”.

I kiedy ja mam poczucie totalnej życiowej porażki, terapeutka mówi mi, że ja wcale swojego życia nie przegrałam. Ja wygrywam każdy dzień – codziennie mozolnie brnąc w świat, bez bezpiecznej przystani jaką jest rodzina pochodzenia, sama sobie stwarzam przystań, w której mogłabym odpocząć. Mój dom, mój mały kawałek nieba. Nie szukam zapomnienia w alkoholu, nie poddaję się beznadziei, nie nakładam masek próbując oszukać samą siebie, że nie jest wcale tak pusto Ta pustka aż przytłacza, ta cisza krzyczy. A ja? Codziennie na nowo – nie walczę – ale idę do przodu. Małymi kroczkami, tiptopami, niekiedy cofając się o całe kilometry, ale znów rozpoczyna swoją drogę, i znów, i jeszcze raz. Cel to rodzina. Tylko nadziei już często brak na ten drodze. Dzisiaj nie ma jej ani odrobiny.

Chcę ją tworzyć. Rodzinę. Dawać i brać. I wzrastać patrząc, jak obok mnie wzrastają inni. Chcę móc być słaba, chcę być silna kiedy trzeba. I chcę być kochana. Chcę mieć swój Dom, chcę dać Dom dzieciom. Taki, którego ja nie miałam. Potrafię, wiem, że potrafię. I pragnę. I idę po to. I to marzenie musi się spełnić.

Musi, prawda?

Czy do końca życia pozostanę w przeświadczeniu o zmarnowaniu życia, dla innych będąc wzorem do naśladowania w kwestii walki z przeciwnościami losu?

Ja już czasem nie chcę być wzorem do naśladowania. Chcę prowadzić swoje małe nudne życie u boku kogoś, kto tak jak ja, idzie kroczkami do przodu…

Dodaj komentarz

Design a site like this with WordPress.com
Rozpocznij